medal |
Czarne koszulki techniczne, zachodzące słońce, a właściwie już jego brak, Warszawa. Bieg pamięci.
Przed biegiem, wszystko było w biegu (: Do startu zostało 20 minut a ja dopiero się przebierałam. Toaleta, odbieranie biało-czerwonej opaski na ramię, ostatnie łyki wody, depozyt - miałam tak wypełniony czas, że nawet nie zdążyłam się zestresować. Byłam lekko zdziwiona, widząc, że pieć minut przed planowanym startem ogromna ilość ludzi stoi w kolejce do toalet, rozmawia na placu Polonii, zamiast stanąć na starcie. Starałam się wsłuchać w głos organizatora, który mówił przez mikrofon, jednak niczego się nie dowiedziałam, oprócz tego, że jeśli jacyś biegacze nie usuną się skądśtam, to utworzy się gigantyczny korek. Przeszłam na linię startu, zapytałam jeszcze kontrolnie napotkanego zawodnika, czy tutaj ustawiają się zawodnicy na 10km (był jeszcze bieg na 5km) i usłyszawszy potwierdzenie, niewiele myśląc stanęłam w jakmimkolwiek miejscu w tłumie stających przed linią. 21.02 a tu nadal nic. Lekko zaniepokojona myślę, że stoję w złym miejscu, za bardzo z tyłu. Śpiewamy hymn, odliczamy i biegniemy!
Ja raczej próbuję biec, bo po niecałej minucie od wystrzału, nadal stoję w miejscu. Zaczynamy się powoli przesuwać do przodu, linia startu, włączam zegarek i... lecę. Szybki pierwszy kilometr, kolejny podobnie. Na 3 łapie mnie kolka. Musiałam komicznie wyglądać, kiedy biegłam z rękoma w górze, starając się jej pozbyć. Przeszło, ale pojawia się kolejny problem - odpiął mi się pasek pulsometru. Przez chwilę biegnę i trzymam go w ręku, nie wiedząc, co zrobić. Stanąć? Biec dalej z pulsometrem w ręku przez 6km? (Że też w ogóle przeszło mi to przez myśl). Delikatnie zwalniam i próbuję go zapiąć. Męczę się z nim przez chwilę, nogi niosą mnie automatycznie, nawet nie patrzę na trasę. Udało się, pasek zapięty.
Jest cicho. Naprawdę cicho. Wyłączam na chwilę muzykę i słyszę tylko szum nóg kilku tysięcy ludzi. Tę moc, tę energię aż czuć w powietrzu. Które swoją drogą jest gęste i bezwietrzne. Biegnie mi się ciężko, jest już po zmroku, a powietrze jak w południe. Dopiero biegnąc Wybrzerzem Gdańskim można złapać trochę świeżego powietrza - jest luźniej, wokół nie ma samych bloków i wierzowców. Można się wczuć w klimat powstania - w głośnikach słychać odgłosy strzelaniny, rozbijane szkło, czołgi.
5 km - jest punkt odżywczy. Łapię kubeczek z wodą, popychana przez kogoś z tyłu, mało co się nie zakrztuszam. W kubku wody jest dosłownie na łyk. Dobrze, że wcześniej był zraszacz. Zaczynamy drugą pętle. Ostatnie 5km i koniec. Na trasę w roli kibiców wychodzą biegacze startujący na dystansie 5km (wystartowali kilka minut po 20.40). W tym momencie zazdroszczę im, że są już po biegu. Biegnę dalej, przybijam piątki z żołnierzami stojącymi przy trasie. Ani przez chwilę nie biegnie mi się lekko, nie ma nawet jednego podmuchu wiatru. Już wiem, że pobiegnę gorzej niż planowałam (w sumie wiedziałam to od początku tygodnia, kiedy przyplątała się kontuzja i zrobiłam tylko dwa treningi). Nie chcę się jednak poddawać i biec byle jak, tylko na dobiegnięcie. Adrenalina krąży w żyłach. Na ostatnim kilometrze mocno przyspieszam. Widzę z daleka bramkę 'meta' i chcę już dobiec. Wyprzedzam kilkanaście osób, wyglądając jakbym za chwilę miała umrzeć i przebiegam przez metę. Nawet nie pamiętam czy się uśmiechnęłam do fotografów.
Bardzo chce mi się pić. I jeść. Godzinę przed biegiem zjadłam serek wiejski (bardzo ryzykowne w moim przypadku, źle mi się po nim biega, ale nie miałam nic innego) i banana. I jest mi strasznie gorąco. Kręci mi się w głowie, siłą woli przesuwam się razem z innymi, którzy ukończyli do przodu. Dobrze, że mogę się chociaż przez chwilę przytrzymać barierki. Mam wrażenie, że idziemy bardzo długo i bardzo daleko. Dostaję medal i znów idę dalej. Gdzie ta woda, zaraz uschnę... Otóż nie ma wody. Są izotoniki i banany. Na raz wypiłam cały izotonik, aż rozbolał mnie skurczony po biegu żołądek. Biorę banana i z przywróconą świadomością idę dalej. Rozciągam się, siadam i zjadam banana. Nie pobiegłam, tak, jak chciałam, w środku czuję niedosyt, bo wiem, że mogłam dać z siebie więcej. Mimo wszystko cieszę się, bo wiem, że problemem oprócz słabych trenigów w tygodniu startu, była (jak dla mnie) ogromna duchota.
Mamy wypasione przebieralnie w budynku Polonii, są prysznice, ławki, wieszaki.
Generalnie bieg jak dla mnie był bardzo udany. Byłam w swoim żywiole, bo bieganie po zmroku i ja - to jedno. A czas... Zakładając, że zamierzam biegać przez kolejne 50 lat mojego życia oraz to, że chętnie wrócę tu za rok - będzie okazja, aby go poprawić (:
czekoladowa kasza manna z truskawkami
Kasza mniam.
OdpowiedzUsuńBiegu gratuluję, też nienawidzę, gdy dzieją się same nie dobre rzeczy w trakcie.. :/
Moja duma :D :*
OdpowiedzUsuńDaj mi kopniaka, ja chcę biegać, ale normalnie taa pogoda.... O 18. ma być podobno TYLKO 24*, chcę nad Zalew, i tam jest las... Da radę :D?
Gratulacje! Ja właśnie wykupiłam pakiet na Biegnij Warszawo:)
OdpowiedzUsuńPodoba mi sie ciemna wersja manny i te truskaweczki;)
OdpowiedzUsuńGratulacje, jeszcze nie jeden bieg przed Tobą :*
OdpowiedzUsuńfajna relacja, a kasza manna z truskaweczkami kusi !! skąd ty je masz, podeślij trochę ;p
OdpowiedzUsuńgratuluję ;*
Gratuluję :D
OdpowiedzUsuńGratulacje ! :)
OdpowiedzUsuńO mamo, skąd żeś wzięła truskawki ? :D Mi do nich tęskno :<
Gratuluję! :) Dobrze jest mieć pasję i się w niej spełniać.
OdpowiedzUsuńA kaszka wygląda bardzo smacznie. ale co czekoladowego nie jest smaczne?:D
Jak na bieg w wysokiej, choc wieczornej, temperaturze, to nie powinnać czynić sobie żadnych wyrzutów, w końcu biegasz dla fanu, przyjemności... to się liczy;)
OdpowiedzUsuńmanna mniam!
OdpowiedzUsuńnaprawde Cie podziwiam za te biegi;)
OdpowiedzUsuńjak to czytam to aż chcę pobiec w takich zawodach :)
OdpowiedzUsuńniesamowicie to opisałaś...przez chwilę czuła jakbym tam była...
OdpowiedzUsuńjestem pewna że dałaś z siebie wszystko!;)