owsianka z jogurtem, bananem i jagodami goji
Wiecie coo? Wczoraj sobie trzasnęłam 33 km (ostatnie tak długie przed maratonem). Niby tylko trzy kaemy więcej niż moja ostatnia 30, ale naprawdę było ciężko przekonać głowę na 27, że do końca nie trzy, a sześć. Ciężko, oj ciężko. Ale co to jest 33 przy 42? No właśnie.
Zawrotne tempo było. Z planowanego 5:10 zrobiło się 5:05. Kiedy zegarek pokazał mi, że jest 5:08 to naprawdę chciałam, żeby to tempo się już zatrzymało i nie spadało. Spadało. Jak szalone. Na 31 pogadałam sobie z przemiłą panią. Dziękuję! Nawet nie wiem, kiedy śmignęłam kilometr w 4:38 (jak to zobaczyłam to stwierdziłam, że jestem zdrowo kopnięta).
Poza tym na ten ostatni trening wzięłam sobie żele, żeby testować przed maratonem. Przed 15 wciągnęłam porcje (tylko połowę dałam radę, woda w krzakach, nie miałam czym popić, a klejące i słodkie to jak diabli). No i po kilometrze się zaczęło. Biegnę i słyszę jak żołądek zaczyna mruczeć. Błagam nie, nie dzisiaj. Kolejny kilometr - mam wrażenie, że niewidzialna pięść ściska mnie od środka. No ja pieprzę! Zawsze coś! Biegnę, nie poddaję się, przecież ja dam radę. Stwierdzam przy okazji, że już nawet grama nie wciągnę i niech się dzieje co chce. Wiem jednak, że długo bez odżywiania nie pociągnę. Na 19km mam wodę, popijam licząc, że się poprawi. Noo, wtedy się zaczęła jatka. Musiałam przerwać. Po prostu musiałam przestać biec i przez chwilę pozwijać się z bólu. Jest taka piękna pogoda, moje ostatnie trzydzieści dzisiaj robię, a tu własny żołądek takie rzeczy. Dobra, nie ma co, trzeba lecieć, przecież nie zejdę! Na 20km czuję, że słabnę, żołądek mruczy, ale już mogę w miarę normalnie oddychać. Toczę wewnętrzną walkę. Wciągnęłam tylko pół żelu na 15km, już czuję, że słabnę. Dobra, raz kozie śmierć - czym się zatrułaś, tym się lecz. Z tą myślą wciągam resztę żelu. Odbił mi się (sorki :D) i jest bez zmian, czyli da się żyć, biegnę. Kolejny żel również zjadłam na pół na 25 i 29km. Ciągle bez zmian, żołądek mruczy.
Dodam, że do 15km biegłam sobie na luzie bez muzyki (fenomen jak na mnie, serio), ale jak mi ten żołądek zaczął świrować i wydawać dziwne dźwięki to dla świętego spokoju założyłam słuchawki, żeby tego nie słyszeć. No, ale chrzest bojowy przetrwał mój brzuch, jestem dumna, ale mógłby chętniej współpracować :>
20 km, jest mi lekko jest mi fajnie, żyć nie umierać. Ale to dopiero 20 km. Do 27 jest fajnie. Potem już naprawdę z lekka dociera do mnie, że jeszcze 6 przede mną, że nogi już zmęczone, że boli udo.
Na 29 km zastanawiam się po co mi, kto wymyślił maraton, że po co ja to biegnę, jestem nienormalna. Kto normalny tyle biega, do tego ze zdechłym żołądkiem? Biegnę, robi się gorąco, bo wybiegłam już z lasu (4 kółka starczą...) i ostatnie kilometry już po chodniku.
Jest jednak w tym zmęczeniu coś niesamowitego. W tym treningowym zmęczeniu. Naprawdę umierałam sobie po tym treningu. Zmęczenie level master. I myślę, że to tylko przez to, że naprawdę wyciągnęłam niezłe (fanfary!) tempo.
Nie mam siły na napisanie niczego więcej, wybaczcie ;)
A dzisiaj... Dzisiaj jadę do domu :)))))
Jejku! Podziwam! Ja tydzień temu pierwszy raz poszłam biegać, przebiegłam 5 km w 30:08 i myślałam, że umrę...
OdpowiedzUsuńnie wyobrażasz sobie 33 km :o Naprawdę wielki szacunek i życzę jeszcze większych sukcesów ;)
5 km w takim tempie na pierwszy raz to mega mega wynik!
Usuńrozpisałaś się - moja mała poranna lektura: 'biegowe wrażenia Sylwii' ;)
OdpowiedzUsuńowsianka prosta lecz najlepsza!
przyjemnego powrotu do domu :)
Podziwiam ;) A z drugiej strony myślę - po co tyle biegać? Nie lepiej rowerem :p?
OdpowiedzUsuńkozak jesteś jakich mało :D podziwiam Cię niesamowicie!
OdpowiedzUsuńmiałam nawet o te żele pytać, bo w wakacje zamierzam startować w połówce, a 20 km to przebiegłam chyba rok temu...i nwm czy bez doładowania dałabym radę. chyba trzeba będzie ostrożnie dawkować (aby nie zamuliło za bardzo :D), ale zakupię.
myslę, że na 20 km nie są aż tak potrzebne, mi wystarcza woda/izo/banan w punktach :)
Usuńale w sumie to od organizmu zależy ;)
Ja tam bym maratonu nigdy raczej nie przebiegł, no chyba że rowerem ;P
OdpowiedzUsuńAż nie wiem, co więcej napisać. Podziwiam i zastanawiam się co to jest ten "żel" :]
Szaleństwo :D Od kiedy biegasz?
OdpowiedzUsuńjakoś w lipcu 4 lata miną ;)
Usuńniedawno pisalaś ze 3?
Usuńrozmiar mojego buta pewnie też znasz lepiej, nie?
Usuńpierwszy rok przebiegałam tylko od wiosny do jesieni i to z dużymi przerwami, kiedyś uznawalam, że skoro nie przebiegałam zimy, to się nie liczy, w dodatku treningi nie byly regularne i krótkie. Teraz jednak uważam, że to też miało wpływ na obecna forme.
czysta abstrakcja dla mnie :) po części nie rozumiem i po części podziwiam.
OdpowiedzUsuńU know :-* rozwalimy ten maraton
OdpowiedzUsuńno pewnie! :***
UsuńMistrzu <3
OdpowiedzUsuńJak ja nie cierpię żeli, izotoników i tym podobne, blee :P
Aż się zmęczyłam samym czytaniem!:)
OdpowiedzUsuńMatko kochana, ale wariat z Ciebie :D biję pokłony, ja bym się poddała, zwłaszcza w walce z żołądkiem (;
OdpowiedzUsuńa teraz proszę mi wypoczywać, nie stresować się i najeść do syta!
i widzimy już niedługo, się po udanym maratonie :))
Taka owsianka to jedna z najlepszych :)
OdpowiedzUsuńGenialnie! :) Dystans pokaźny! Gratuluję :) Też mam często dolegliwości żołądkowe, zawsze coś musi się przytrafić. Ale kiedy pokonujemy jakąś słabość to stan po treningu i duma nie do opisania : D
OdpowiedzUsuńJesteś niesamowita. Sposób w jakim piszesz o tym bieganiu sprawia, ze aż nogi same zaczynają się ruszać, by przeć do przodu.
OdpowiedzUsuńTak się zaczytałam, że dopiero po czasie sprawdziłam co na śniadanie miałaś ;D
Twój sposób pisania o tym wszystkim... Jacie. Naprawdę widać pasję w tym co robisz, oddanie temu. Motywuje mnie to do pokonania wreszcie moich skromnych 10km, niedawno się poddałam pod tym względem, ale zmotywowałaś mnie do ruszenia tyłka. Bo czym jest marne 10 przy 33? Dziękuję!
OdpowiedzUsuńPlant based fille